Zawsze byłem święcie przekonany że koza w nazwie zespołu sugeruje jego oddanie klimatom doom/stoner. Okazuje się jednak, że nie tylko. Goat Rider oraz ich album High Speed From Hell to bardzo dobry, klasyczny a wręcz oldschool’owy thrash metal.
Oldschool’owy thrash metal – ze stolicy Kostaryki! Najwyraźniej te 112 wulkanów na terenie Kostaryki zapewnia odpowiednie energetyzującą atmosferę sprzyjającą tworzeniu dobrej muzyki.
Pełno tutaj agresji, mocnego bicia po garach, i gitarowych riffów, surowych ale stanowczo przekraczających prędkość zdrowego rozsądku.
Co ciekawe, z tego co widzę – za ten album odpowiadają tylko dwie osoby: Anthony Umaña, podpisany jako „za całą muzykę” oraz Christo Vega, podpisany jako „teksty i wokal”. Wygląda więc to bardziej na amatorski projekt solowy. Tym bardziej robi na mnie wrażenie to jak dopieszczona jest to produkcja – oczywiście wciąż mówimy o dopieszczeniu w starym, surowym stylu.
Najbardziej mieszane uczucia budzi u mnie wokal, bo jest trochę niesprecyzowany – taki z pogranicza „nie umiem śpiewać, więc krzyczę” a typowym black metalowym wrzaskiem rozpaczy. Z tym, że oczywiście w tym przypadku zamiast rozpaczy jest agresja. Mam też dziwne wrażenie, że z każdym kolejnym utworem wokal się trochę zmienia i wychodzi trochę lepiej – co trochę utwierdza mnie w przekonaniu że to bardzo amatorski projekt, ale z bardzo dużym potencjałem.