MetalMusic.pl

Nowy portal o muzyce metalowej - recenzje płyt, relacje z koncertów, słów pare o sprzęcie muzycznym i wiele innych!

Gdy umiera orginalność – powstaje rzemiosło

Granie w kółko tego samego i na tak zwane „to samo kopyto” chyba nie przynosi nigdy nic dobrego – choć niektórzy, najbardziej zatwardziali fani tego by właśnie chcieli. Gdzie jest zatem granica, pomiędzy ewolucją twórczości i brzmienia danego zespołu a niechcianą rewolucją i śmiercią oryginalności?

Temat jest zapewne bardzo głęboki – może nawet i zbyt głęboi, aby zagłębiła sie niego jedna osoba, dlatego otwarcie przyznam iż temat zostanie omówiony bardzo powierzchownie. Mimo wszystko, może pobudzę tym artykułem czyjąś ciekawość do szukania podobnych przypadków śmierci oryginalności i narodzin rzemiosła.

Evile – przykład dobrej ewolucji

Zacznijmy jednak lekko, od przykładu który ja rozumiem jako „dobra eweolucja i rozwój zespołu” – zespół „Evile„. Brytyjski zespół który narodził się w 2004 roku z popiołów „Metal Militia” grającego pierwotnie jako tak zwany „tribute band” zespołu Metallica.

Evile rozpoczął jako bardzo dobrze rokujący zespół thrash metalowy i powoli zyskiwał popularność i fanów. Pierwszy album „Enter the grave” nie przeprowadził rewolucji w gatunkach muzycznych, ale był na prawdę świetnym kawałkiem muzyki. Następny album, „Infected Nations” był krokiem na przód – bardziej dopracowane i bardziej złożone utwory, wokale z większą mocą, a to wszystko podtrzymywało klimat pierwowzoru.

Smutna ciekawostka: przed nagraniem albumu Five Serpent’s Teeth, zmarł basista zespołu: Mike Alexander – Evile, zrodzony z Tribute Bandu zespołu Metallica niestety podzielił fragment tragicznej historii pierwowzoru.

Album Five Serpent’s Teeth był kolejnym krokiem na przód i może, trochę w bok – utwory dalej świetne, ale wokale nieco lżejsze, bardziej melodyjne, kawałki minimalnie prostsze, ale wszystko trzyma się starego dobrego stylu, który brytyjczycy budowali przez lata.

Razormaze – przykład złej rewolucji

Razormaze to z kolei amerykański zespół założony w 2007 roku. Swój pierwszym pełny album „The True Speed of Steel” wydali w roku 2009. I gdy trafiłem na niego po raz pierwszy – był on jak objawienie. Nie był to może najlepszy album thrash metalowy w historii, ale był oryginalny. Gdy często słucha się wielu zespołów z jednego gatunku, łatwo popaść w rutynę i przeczucie że wszystkie zespoły brzmią tak samo. I gdy w taką sytuację wkracza „The True Speed of Steel” – momentalnie wybija nas z tej rutyny.

Wirtuozeria gitarowa, świetny bas, zabawy z perkusją a do tego wokal który brzmi jakby wokalista nie przejmował się tym, że nie ma super techniki, ale bawi się tym co ma. I to działało. I to działało na prawdę dobrze. „The True Speed of Steel” do dzisiaj mieści się w górnej połówce mojego top 100 albumów wszechczasów.

Później nastał czas na EP’kę „Miseries” – i nic nie zwiastowało końca epoki. Trzy utwory, trochę bardziej dojrzałe, acz z oryginalnym polotem. Popisy gitarowe trochę ucichły, ale dalej nieśmiało sobie gdzieś wybrzmiewały.

I gdy zespół wydał swój drugi pełny album „Annihilatia” – nastał koniec. Koniec oryginalności. Bo oto zespół który miał coś czego brakowało tak wielu rzemieślnikom – pomysł na siebie – sam zdecydował się go porzucić i stać się odtwórcą jak każdy inny. Popisy gitarowe opierają się już tylko na technice biegowej bo oklepanych do bólu skalach, wokalista w końcu nauczył się śpiewać i z jednej strony, może to i dobrze… Ale szkoda, bo wokalnie nie odróżnia się teraz od innych kapel. Ot kolejny, zwykły, może i dobry, ale zwykły thrash.

Zabawne, że gdy pierwszy raz słuchałem albumu „Annihilatia” – w tym samym czasie słuchałem albumu Lazarus A.D. – „Black River Flows”. To znaczy, złożyłem sobie playlistę z tych dwóch albumów i ustawiłem losowe odtwarzanie utworów. Po godzinie miałem przeczucie że Winamp (stare dobre czasy Winamp’a) na złość mi puszcza tylko Lazarusa. Jakież było moje zaskoczenia, gdy okazało się że Winamp wcale nie zawinił, a to po prostu Razormaze stracił swój polot i oryginalność.

Żeby zakończyć temat, warto jeszcze wspomnieć o najnowszej EP’ce Razormaze – „Spawnsong” – w prawdzie pojawiają się nadzieje że oryginalność wróci, bo gdzieś tam w tytułowym utworze przebijają się okrzyki jak z utworu „Desperado” z pierwszego albumu, ale to by było na tyle. Reszta EP’ki sugeruje tylko ciągoty zespołu w stronę death metalu, ale prawdziwy klimat szalonych młodzieniaszków z 2007 roku chyba już nigdy nie wróci. I to jest, dla mnie, bardzo smutne.

Mimo wszystko dalej będę śledził rozwój kariery zespołu, z nadzieję że może kiedyś coś się zadzieje. Nawet jeśli nigdy nie wrócą do „starej oryginalności” to może wymyślą coś nowego i znowu wybiją mnie z tej rutyny, którą sami teraz pogłębiają.

Wyszukiwarka

Projekt i realizacja - Jacek Korzemski - Copyright © 2019